Masaż za darmo brzmi jak super okazja, ale w praktyce często psuje relację po obu stronach stołu. Kiedy zaczynałem, masowałem rodzinę, potem znajomych. Prosiłem tylko o zwrot kosztów dojazdu i olejków. To była mała rzecz, a robiła wielką różnicę: ja czułem, że moja praca ma wartość, a osoby po drugiej stronie były bardziej zaangażowane, punktualne i chętniej dzieliły się szczerą opinią. „Zero złotych” w głowie wielu osób równa się „to mało warte”. I wcale nie chodzi o złą wolę. Tak po prostu działamy – ceną podpowiadamy sobie, czy coś jest ważne. Gdy nie płacimy, łatwiej odwołać wizytę, przesunąć ją w ostatniej chwili albo potraktować masaż jak ciekawostkę, a nie element dbania o ciało.

Jeśli uważasz, że to co piszę jest dobre i warte uwagi, postaw mi kawkę 🙂 Będzie mi miło 🙂

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Z perspektywy masażysty darmowe sesje też potrafią być trudne. Po pierwszym entuzjazmie przychodzi zmęczenie i poczucie, że oddaję sporo energii, a nic w zamian nie wraca. To demotywuje, a w dłuższej perspektywie odbiera radość z pracy. Do tego dochodzi zjawisko jednorazowości: klient, który przyszedł po gratis, rzadko wraca na regularne wizyty w normalnej cenie. Pierwsze doświadczenie ustawia oczekiwania – jeśli startujemy od zera, później trudno uczciwie zbudować właściwą stawkę. Dlatego wolę jasne zasady: płacimy uczciwą cenę albo chociaż pokrywamy koszty. Taka symboliczna opłata to nie „chciwość”, tylko sposób na szacunek do własnej pracy i zdrowia osoby, która leży na stole.

Darmowe masaże często mylą się z promocją. Promocja powinna zachęcać do relacji na dłużej, a nie do polowania na okazję. Dużo lepiej działa krótka, uczciwa próbka w konkretnym kontekście, na przykład podczas wydarzenia czy dnia otwartego – kilka minut dotyku, rozmowa, wskazówki, zaproszenie na pełną sesję. To zapowiedź jakości, nie obietnica kolejnych gratisów. Inną sensowną drogą jest barter, z którego sam korzystam. U mojego mechanika płacę za części, a robociznę rozliczamy w masażach. Warunek jest jeden: wszystko jest jasne, wycenione i umawiamy się tak, by żadna ze stron nie czuła się stratna. Barter bywa świetny, ale traktuję go jako wyjątkową wymianę zaufania, a nie codzienność.

Często słyszę pytanie o rabat już w pierwszej rozmowie. Jeśli ktoś zaczyna od „a da się taniej?”, wiem, że nasze drogi mogą się rozejść. Nie dlatego, że jestem nieugięty, tylko dlatego, że na początku najważniejsze jest wzajemne zrozumienie: pracuję mobilnie, przywożę stół, oleje, narzędzia, poświęcam czas i uwagę. „Taniej” nie jest tu najlepszym pytaniem. Rabaty traktuję jako formę wdzięczności dla tych, którzy są ze mną dłużej: pakiety, urodzinowe -10%, zniżka za polecenie. To nagradza lojalność i buduje rytm pracy, który realnie pomaga ciału – bo masaż działa najlepiej, gdy jest regularny.

Zdarza mi się też oddać masaż całkiem za darmo – ale jako nagrodę w cyklicznym konkursie. To zupełnie inna historia. Taka sesja ma być świętem, wyróżnieniem, prezentem dla kogoś konkretnego. Nie ustanawia ceny, tylko opowiada o wartościach marki: chcę dzielić się dobrem, doceniać społeczność i zachęcać do dbania o siebie. W takiej formie „gratis” ma sens.

Jeśli więc pytasz, czy warto oferować darmowe masaże jako sposób na start, odpowiem: rzadko. W większości przypadków lepiej postawić na minimalną opłatę, krótszą próbkę, jasno opisany barter i program lojalnościowy. To są rozwiązania, które wzmacniają zaangażowanie, porządkują oczekiwania i dają przestrzeń na prawdziwą, terapeutyczną relację. A kiedy ktoś dzwoni i pyta o zniżkę na dzień dobry, odpowiadam spokojnie i szczerze: „Na pierwszą wizytę pracuję w standardowej cenie, ale jeśli będziemy współpracować dłużej, zaproponuję pakiet i rabaty dla stałych osób.” To proste zdanie często zmienia rozmowę. Zamiast targowania zaczyna się dialog o zdrowiu, celu i o tym, jak mogę realnie pomóc. I o to w masażu chodzi.

Tagi: